Do sięgnięcia po tę książkę zachęcił mnie między innymi George Clooney na okładce – gdzieś mi po głowie obijało się, że jest ekranizacja, ale byłem przekonany, że jej nie widziałem. W tej kwestii akurat miałem rację ;) Nie ukrywam, że zachęciła mnie też cena – 6 zł w księgarni Tak Czytam. Sumując oba argumenty, zdecydowałem się na książkę. Czy słusznie?
Gdy nieoczekiwanie znalazłem tę książkę w skrzynce na listy, zastanawiałem się, jak taka niespodziankowa przesyłka wpłynie na moje życie. Skoro te odkrycia, które są w niej zawarte, pomogły Albertowi Espinosie, to czy będą pomocne także dla mnie?
Jeśli miałbym wymienić najlepsze książki, które czytałem jako małe dziecko – w głowie pojawia się kompletna pustka. I to nie dlatego, że nie czytałem, tylko dlatego, że nie pamiętam już autorów i tytułów. Gdybym miał jednak wymieniać najlepsze książki dla dzieci, które przeczytałem jako dorosły – bez wahania na pierwszym miejscu umieściłbym właśnie „Wielką księgę uczuć” autorstwa Grzegorza Kasdepke.
Są książki, po które sięga się z powodu autora – i pewni wielu z Was zna lub kojarzy Tomasza Gorazdowskiego z radiowej Trójki. Ano własnie – wielu, ale nie wszyscy. Bo i ja nie kojarzyłem. Po tę książkę sięgnąłem tylko i wyłącznie dlatego, że wydawałą się ciekawa pod kątem podróżniczym. I to był strzał w dziesiątkę!
Przełom XVIII i XIX wieku. Don Rafel Massó i Pujades piastuje urząd cywilnego prezesa Trybunału Królewskiego w Barcelonie. Jego pozycja społeczna sprawia, że z poczuciem wyższości każe tytułować się „jaśnie panem”. Po dłuższym czasie, nie bez trudności, pojmuje to służba w jego rezydencji.
Ta książka to idealny przykład na potwierdzenie tezy, że nie powinno się czytać czasami opisów na okładce. I to nie dlatego, że kłamią, nie dlatego, że sugerują „nowego Grishama”, „polskiego Kinga” i tym podobnych. Po prostu dlatego, że… mówią prawdę. A raczej: za dużo prawdy. A potem człowiek czyta, i wie, czego się spodziewać, przez co lektura nie jest aż tak porywająca :( Postaram się zatem nie spoilerować i teraz, próbując opowiedzieć, o czym są „Wszechświaty” Leonarda Patrignani.
Nie ma róży bez kolców, dymu bez ognia, ale nie ma też chyba kryminału bez mordercy – przynajmniej stereotypowo. Czytamy o tych szaleńcach i większość z nas traktuje lekturę jedynie jako „czytadło”, jednak zdarzają się delikwenci, którym historia mordercy służy za inspirację.
Jonas Jonasson wkradł się do łask czytelników za sprawą swojej debiutanckiej, recenzowanej już przeze mnie, powieści „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął„. Ta komiczna historia o Allanie Karlssonie doczekała się zresztą ekranizacji – również zabawnej, ale (moim zdaniem) już nieco mniej udanej. Teraz Jonasson wrócił do gry ze swoją nową książką. I zdominował boisko.
Wiadomość o śmierci Sir Terry’ego Pratchetta stanowiła bolesny cios nie tylko dla fanów pisarza i wykreowanego przezeń Świata Dysku. Pratchett był na tyle znanym i cenionym twórcą, że nie ma chyba na świecie osoby, która nigdy o nim nie słyszała. Przyznaję, że i ja przeczytałem zaledwie bodaj 6 tomów jego cyklu (plus Trylogię Nomów), ale polubiłem jego styl i poczucie humoru. No i, rzecz jasna, ceniłem za płodność zawodową ;)
Przyznam, że z biografiami bywa u mnie różnie. Jeśli opowiada ona o kimś kogo znam, lubię, cenię – to czytam z miłą chęcią. Podobnie jest w przypadkach, gdy danej osoby nie kojarzę za dobrze, ale kusi wiedzieć o niej więcej. W tym przypadku było inaczej – niby każdy wie, kto to Bogusław Linda, ale ja jakoś zbyt wielu filmów z tym aktorem nie widziałem. Ominęły mnie nawet „Psy”, „Quo vadis”, „Czas surferów” czy „Jasminum”. Jakby się dłużej zastanowić, to Lindę tylko w „Panu Tadeuszu” widziałem chyba. A teraz sięgnąłem po biografię…